KRZEWIENIE POLSKOSCI W POWIECIE BRODZKIM
ze wspomnien Lubomiry Zassowskiej – Zawislakowej

Na regionalnym Zjeździe Brodzian w Katowicach zwróciła sie do mnie nieznajoma brodzianka z pytaniem „co to był Barczyn”. Równocześnie pokazała mi fotografie kąpiących sie w jeziorze dziewczyn, na odwrocie której był napis „Barczyn”.
Z inicjatywy Koła Rodzicielskiego Żeńskiej Szkoły Powszechnej im. Królowej Jadwigi wybudowano w okolicy Brodów kolonijny dom letni dla ubogich dzieci, które nigdy nie wyjeżdżały na wakacje.
Zdecydowano, że najlepszym miejscem dla takich kolonii będzie Barczyn, przysiółek wsi Kołpin, położony 7 km. na zachód od Brodów. Fundusze na ten cel zbierano różnymi sposobami, między innymi poprzez sprzedaż kartek z fotografią tegoż domu, a także biletów na różne imprezy szkolne. Wśród imprez wielkim powodzeniem cieszyły sie jasełka wystawione w sali Sokoła. W wystawienie jasełek wiele trudu i pracy włożyła pani Maria Westowa, synowa znanego księgarza Feliksa Westa, która opracowała choreografie i wyćwiczyła balet, składający się z dwudziestu „aniołków” - najmłodszych dzieci.
Występ „aniołków” zafascynował widownię - szczególnie dzieci, ponieważ nigdy w Brodach nie widziały baletu. Stroje aniołków też budziły zachwyt, ale i zdziwienie. Małe „aniołki” miały bowiem króciutkie – a nie długie jak w powszechnych wyobrażeniach – sukieneczki z małymi rękawkami, a na ramionach małe skrzydełka. Całość w kolorze bladoliliowym. Widownia była zachwycona.

Dom kolonijny miał murowany parter, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarcze.
Góra była drewniana, z dużym gankiem, z którego wchodziło sie do sypialni i pomieszczeń rekreacyjnych. Dyżury pełniły nauczycielki inicjującej szkoły. Niedaleko domu było małe jeziorko.
Z trudem załatwiono w dyrekcji kolei we Lwowie przystanek kolejowy „2 minuty Barczyn” - pociągu jadącego rano do Lwowa, a wieczorem ze Lwowa na wschód.
Drugą znaną mi inicjatywą społeczności polskiej było budowanie drewnianego kościółka we wsi Jazłowczyk, położonej 7 km. na północ od Brodów. Budowę nadzorował i konsultował mój ojciec, podobnie jak i domu kolonijnego. Po pracy zaprzęgał konie i wraz z nami – dziećmi jechał do Jazłowczyka. Polna piaszczysta droga biegła przez sosnowy las na miejsce budowy. Pamiętam, że największym problemem było znalezienie rzemieślnika, który wykonałby gonty na pokrycie dachu według życzenia projektanta. Na parę lat przed wojna kościół został ukończony i uroczyście poświęcony. Zjechało się wiele ludzi z sąsiednich miejscowości i oficjele z powiatu.
Sprzęt liturgiczny: monstrancja, wieczna lampa, kielich, patena oraz szaty liturgiczne zakupione zostały przez moja bliższą i dalszą rodzinę. Nie wiem, co w czasach wojny stało sie z nowym kościołem; najprawdopodobniej podzielił los innych.
Ostatnią ze znanych mi akcji patriotycznych było zbieranie funduszy na obronę narodową. Będąc uczennica 2 klasy gimnazjalnej w 1938 roku, zebrałam swoja skąpa biżuterię, do której mama sporo dołożyła i wysłałam do Warszawy, jako dar na Fundusz Obrony Narodowej. W odpowiedzi dostałam podziękowanie z kancelarii marszałka Rydza Śmigłego wraz z wyszczególnieniem wszystkich precjozów. Dokument ten przechowywałam pilnie i wysłałam w 2009 roku do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Z Muzeum dostałam też podziękowanie.
Mój wuj - sędzia z zawodu, a z zamiłowania malarz portrecista - wysiedlony ze Lwowa zamieszkał w Brodach. Na prośbę parafian namalował obraz św. Stanisława Kostki, który umieszczono nad obrazem Matki Boskiej w prawej nawie kościoła.
To są moje wspomnienia – nastolatki z brodzkiej rodziny. Często przysłuchiwałam sie rodzinnym dysputom, w których pojawiał sie temat działalności Polaków na Kresach Wschodnich, zwłaszcza w powiecie brodzkim.