SPRAWOZDANIE Z PIERWSZEJ WYCIECZKI NA KRESY POŁUDNIOWO-WSCHODNIE - WRZESIEŃ 2006
Joanny Nasiek, wzbogacone komentarzami pozostałych uczestników wycieczki

Wyjechaliśmy do swoich rodzinnych stron - Brodów - czternastego września 2006r. (w czwartek). Wyjazd nastąpił wcześnie rano z Legnicy, poprzez Wrocław, Gliwice, Katowice, Kraków, Tarnów, Brzesko, Rzeszów, Łańcut, do Przemyśla. Ze względu na prace drogowe przejazd trwał długo, w Przemyślu byliśmy o godzinie 20.00. Nocowaliśmy w hotelu "Gromada" na Zasaniu. Pogoda nam sprzyjała, było słonecznie i ciepło.
Wcześnie rano, w piątek 15 września, wyruszyliśmy z Przemyśla do granicy. W Medyce był ogromny sznur samochodów osobowych i tirów. Jednakże mniej więcej w ciągu jednej godziny byliśmy załatwieni i ruszyliśmy trasą w kierunku Lwów - Kijów, tak zwaną autostradą. Droga była okropna. Trzęsło, dziury, jechaliśmy jak w kołysce. Mijaliśmy Sądową Wisznię, Gródek Jagielloński, Lwów, Busk i inne miejscowości. Duże połacie ziemi leżą odłogiem. Po drodze mijaliśmy stare kapliczki, jednakże ze zmienionymi kopułami.

Olesko

Po drodze zatrzymaliśmy się w Olesku celem zwiedzenia zamku, w którym 17 sierpnia 1629r. urodził się Jan III Sobieski i Michał Korybut Wiśniowiecki w 1640r.
Olesko leży na trasie naszego przejazdu, około 70 km na wschód od Lwowa. Zamek zlokalizowany jest na wzgórzu. Został zbudowany w XIV wieku. Był wielokrotnie niszczony przez Tatarów, a jego właścicielami byli Sienieńscy, Kamienieccy, Herburtowie, Daniłowicze, Sobiescy i Rzewuscy. W dwusetną rocznicę bitwy wiedeńskiej zamek został wykupiony przez władze galicyjskie i starannie odnowiony. Później był kilkakrotnie niszczony i odbudowywany. Po drugiej wojnie światowej, ponownie odbudowany w latach 1961-65. Od roku 1975 mieści się w zamku filia lwowskiej galerii obrazów. Ekspozycja obejmuje dzieła malarstwa, rzeźby, ikony, gobeliny, różnorakie sprzęty pochodzące z kościołów, dworów i cerkwii, opustoszałych po II Wojnie. Najcenniejszą pozycją jest obraz "Bitwa pod Wiedniem" pędzla Altomontego.


Przy drodze do Brodów stoi monumentalne kuriozum minionej epoki - gigantyczny pomnik armii konnej Budionnego, która właśnie w tym miejscu została zatrzymana przez Polaków w marszu na Lwów w sierpniu 1920r.

Podhorce

Niedaleko Oleska leżą Podhorce, które zwiedziliśmy.
Hetman Stanisław Koniecpolski (właściciel Brodów) zakupił w 1637r zakupił Podhorce i okoliczne wsie i wybudował pałac, mający stanowić letnią rezydencję. Prace wykończeniowe i dekoracyjne trwały dwadzieścia lat. Później jego wnuk, w 1682r., zapisał dobra Sobieskim. W kilkadziesiąt lat później, w 1720 roku, Konstanty Sobieski sprzedał zamek wraz z dobrami Rzewuskim, którzy rezydencję przebudowali i nadali jej obecny kształt. We wnętrzach zamku mieściła się galeria malarstwa licząca ponad pięćset obrazów, głównie kopie wielkich malarzy lub dzieła malarzy miejscowych, osób panujących i wybitnych osobistości Rzeczypospolitej. W. Rzewuski zatrudniał nadwornego malarza Sz. Czechowicza, który pozostawił ponad sto dzieł. Ostatnim właścicielem z Rzewuskich był Leon Rzewuski, który w 1685r. sprzedał dobra z pałacem księciu Sanguszce. Ostatni właściciciel Podhorców, książę Sanguszko, w obliczu II Wojny Światowej, wywiózł główne dzieła z Podhorców i Gumnisk i poprzez Rumunię ulokował je w Brazylii, w Sao Paolo. Część zbiorów podhoreckich znajduje się w Tarnowie, w muzeum.
Najcięższe czasy dla Podhorców przypadły na II Wojnę Światową i lata władzy sowieckiej. Po wojnie w pałacu urządzono szpital dla osób chorych na płuca. Sale podzielono na małe salki. W latach 50-tych wybuchł pożar, który zniszczył wspaniałe stropy sal. W jego murach kręcono wielokrotnie filmy, między innymi "Potop". Obecnie pałac należy do Lwowskiej Galerii Sztuki. Wewnątrz jest zupełnie zdewastowany. Obok zamku, w parku, znajduje się kościół zamkowy, p.w. św. Józefa, później parafialny, ufundowany w latach 1752-66 przez Rzewuskich i pełniący funkcję swoistego mauzoleum rodu.




Brody

Późnym popołudniem w piątek, 15 września, dotarliśmy do Brodów, gdzie siostry Sercanki i księdzem Piotrem i polskimi mieszkańcami Brodów witali nas śpiewem, chlebem i solą na progu swojego domu przy ulicy F. Westa 28.
Przyjęcie było bardzo serdeczne. Przekazaliśmy na ręce sióstr dary Koła Przyjaciół Brodów dla mieszkańców Brodów - głównie dzieci i ludzi w podeszłym wieku. Po obiedzie, na którym były były ruskie pierogi i barszcz, objedzeni, wyruszyliśmy do hotelu, żeby się rozlokować.
Mając niewiele czasu, wyruszyliśmy jeszcze w miasto, każdy w swoją stronę, która go ciekawiła. Przechadzka trwała krótko, gdyż wieczorem było spotkanie z księżmi i siostrami na ulicy Westa. W trakcie tego spotkania wyświetlono film dotyczący walki o stary brodzki kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego. Walka o kościół rzymsko-katolicki trwała kilka miesięcy. Ludzie modlili się na ulicy i wysłuchiwali mszy św. W deszczu i śniegu. Jednakże kościół rzymsko-katolicki przekazano na cerkiew greko-katolicką i od tej pory, czyli od 1992r. czynna jest tam cerkiew po pewnych zmianach zewnętrznych i wewnętrznych.
Przez dłuższy czas kościoła rzymsko-katolickiego nie było. Msze św. odprawiały się pod gołym niebem, wreszcie ustawiono barak - kaplicę, w której odprawiane są msze św. obok tej kaplicy jest budowany od kilku lat kościół rzymsko-katolicki, w tym roku został pokryty blachą.

KOMENTARZ ALICJI KRZYŻANOWSKIEJ-WIERZBICKIEJ



Za nami "szlaban" i Medyka. Wjeżdżamy w inny obecnie świat. Jedziemy do swego świata dziecinnych, takich najmilszych lat, do czasu kiedy tam "młodość była chmurna i durna", ale jak bardzo droga, tam był nasz dom, nasi najbliżsi, nasi przodkowie, tam była nasza Polska, nasz kościół itd. Tam pozostały też czasy - ciężkie w okresie wojny, przetrwania, rozstań, pożegnań - tam zostało miasto, które teraz po 62 latach mam odwiedzić!
Wjeżdżamy od strony ulicy Lwowskiej - szukam czegoś, co było znajome. Jest zapuszczony dom TSL-u, ale za to unowocześniony przejazd kolejowy - tory, po prawej Stare Brody, skręt w lewo - pauza - nie ma czarnej ścieżki, nie ma mojej "stacji" domów - dworca. Ścisnęło się serce - to znaczy, że nie ma mojego miasta - zły omen?
Witają nas serdecznie siostry sercanki i ludzie z parafii - swoją serdecznością kresową, chlebem i słowem po staropolsku. Ciepło robi się na sercu - wzruszenie ogarnia brodzian. Jesteśmy w domu. Ale czy naprawdę to ten sam dom - miasto?
Zwiedzenie miasta pozostało na niedzielę 17 września - pamiętna data - świeci słońce - piękna pogoda, jak wtedy. Jestem ciekawa, jak ono teraz wygląda. Czasu mało, więc zaczynam od cmentarza, bo to dla mnie w zasadzie cel pielgrzymki do Brodów. Przypinam się do Józia N. Reszta porozsypywała się, mając inne plany. Jedziemy taxi. Gruchot i opary ropy, ale jedzie. Oglądam te ulice, kiedyś znajome, dziś inne. Nie ma arkadowego budynku na tak zwanym Rynku. Dalej ulicą Leśniowską - coś świta, że to ta cerkiew. Stare domy, bardziej lub mniej zadbane, i zupełnie nowe zabudowania. Wysiadamy przed cmentarzem. Ani bramy - już widać to zaniedbanie, totalne zapuszczenie. Nagrobki powywracane, uszkodzone - przez kogo lub przez co? Żadnej ścieżki, alejki, każdy szuka grobu, a raczej miejsca, gdzie oni leżą w spokoju. Umiejscawiam, że to tu jest ono, zgarniam trochę ziemi, może mokra ona od łez - mamusiu, jestem po tylu latach - wiesz wszystko o nas na pewno. Pielgrzymka skończona, serce mocno tylko tyka, a usta szepczą - wieczne spoczywanie..... Akacje swoim szeptem wtórują.



Poczajów

Szesnastego września, w sobotę, po mszy św., około 10.00, wyruszyliśmy na zwiedzanie okolic Brodów, poprzez Radziwiłłów dotarliśmy do Poczajowa. Towarzyszyli nam s. Michaela i organista z kaplicy brodzkiej, p. Władysław Olszewski, jako przewodnik. Ławra Poczajowska przedstawia się okazale, kapie od złota. Na teren Ławry kobiety wpuszczane są jedynie w spódnicach (nie spodniach) i w chustkach na głowie. Monastyr w Poczajowie jest ośrodkiem kultu maryjnego, miejsce święte prawosławia. Jego początki sięgają XIV wieku, kiedy to w pieczarach zamieszkiwali prawosławni mnisi. Wówczas również wystawiono cerkiew i klasztor. Najświętsza Bogurodzica, która pozostawiła tu ślad swojej stopy, objawiła się na szczycie góry w słupie ognia. W tym miejscu powstało źródło, którego woda uzdrawia przybywających pielgrzymów. W 1597r. szlachcianka Anna z Kozińskich Hojska, przekazała klasztorowi cudowną ikonę Bogurodzicy. Ikona słynąca cudami przyciągała pielgrzymów z całej Rzeczypospolitej z Poczajowa, jako do ruskiej Częstochowy. Przez około 100 lat monastyr był zajęty przez grekokatolików. Od 1832r. po powstaniu listopadowym, władze carskie skasowały zakon bazylianów, a klasztor przeszedł w ręce zakonników prawosławnych. Unia brzeska została zniesiona dekretem carskim, a grekokatolików siłą wcielono do prawosławia. Monastyr jest żywym ośrodkiem religijnym prawosławia do dnia dzisiejszego.


Z Poczajowa, po zrobieniu kilku zdjęć, i przy nie najlepszej pogodzie, wyruszyliśmy do Krzemieńca.

Krzemieniec

W drodze do Krzemieńca mijaliśmy głównie pola leżące odłogiem, gdzieniegdzie leżały wsie zaniedbane, bez nowych domów, ze starymi drzewami owocowymi, bez nowych nasadzeń. Tych wsi było bardzo niewiele, polskie wsie zniknęły w czasie II wojny światowej, wymordowane przez bandy UPA, po tych wsiach nie zostały nawet kominy, ani drzewa owocowe.
Krzemieniec pięknie położony w długim jarze Gór Krzemienieckich, dzięki pięknym widokom ziemia krzemieniecka była nazwana Wołyńską Szwajcarią, a Krzemieniec Atenami Wołynia. Otoczony jest kilkoma wzniesieniami: najważniejsza jest Góra Bony z ruinami dawnego zamku, zwana też Górą Zamkową. W 1536r. zamek wraz z miastem otrzymała królowa Bona, była ona fundatorką pierwszej krzemienieckiej fary.
Charakterystyczną budowlą Krzemieńca jest barokowy zespół kościoła i klasztoru jezuitów wzniesiony przez Wiśniowieckich w latach 1720-40. Po kasacie zakonu jezuitów w 1773r. obiekty klasztorne przekazano Komisji Edukacji Narodowej (KEN). Z nią związane są początki najpierw gimnazjum (1805), a później liceum (1818). Założycielem tych szkół był Tadeusz Czacki, wspierany przez H. Kołłątaja i A. Czartoryskiego. Była to wzorowa szkoła średnia, mająca w założeniu twórców stać się zalążkiem przyszłego uniwersytetu. T. Czacki czuwał nad wychowaniem młodzieży i obyczajami.
Starannie dobrane grono profesorskie stanowili: J.Lelewel, A.Feliński, E.Słowacki, J.Korzeniowski. Liceum zamknięto w 1831r. po powstaniu listopadowym, a bogata biblioteka i zbiory uczelni stały się zaczątkiem Uniwersytetu Kijowskiego. W 1922r. na rozkaz Piłsudskiego Liceum Krzemienieckie wznowiło działalność, która trwała do 1939r. Krzemieniec związany jest również z naszym poetą Juliuszem Słowackim, który tu urodził się 4 IX 1809r., mieszkał i uczęszczał do Liceum Krzemienieckiego. Jego ojciec był profesorem w tym liceum. W dworku J.Słowackiego obecnie znajduje się muzeum a na terenie pomnik J. Słowackiego. Dworek Słowackiego - jego muzeum jest pięknie odnowione i wewnątrz ciekawie wyposażone (przez polską stronę rządową).
W Krzemieńcu jeszcze mieszka dużo Polaków i stan zabytków polskich jest w znacznie lepszym stanie aniżeli w innych miejscowościach dawnych Kresów Polski.
Końcowym etapem zwiedzania w tym dniu, 16 IX 2006r., w sobotę, był Podkamień.

KOMENTARZ ALICJI KRZYŻANOWSKIEJ-WIERZBICKIEJ



Ogromne przeżycie związane z pobytem w muzeum, wspaniałe oprowadzanie i język przewodniczki - tak jakby to było dalej w kraju ojczystym. Spokój i poczucie, że tu za chwilę zjawi się pani Salomea z Julkiem zapraszając na herbatkę, w salonie etiudę ktoś gra. Zdjęcia przed dworkiem, krótka przejażdżka uliczkami, mijanymi budynkami liceum - Ateny Krzemienieckie - nawet jakoś zadbane - miasto wygląda inaczej - takie inne, nasze. Może to że tak pięknie położone, uliczki urokliwe, zieleń. Parę osób decyduje się na wyjazd autokarem na górę Bony - patrząc z dołu to nęci swoimi ruinami. Autokarek wspina się, "telepie" na boki, droga pnie się stromo w górę, z lewej przepaść, z prawej zbocze, robi się mnie "straszno" - trusia we mnie pika, Józio jakby bledszy tylko kierowca pruje ze stoickim spokojem - ale rajd alpejski!
Ale co za widok na Krzemieniec! - dech zapiera panorama wokoło przecudna, na dole w parowie wije się miasto jakieś takie różowo-zielone, na górze ruiny zamku i baszt. Wyobraźnia podsuwa scenariusz filmu o tym jak to ongiś być mogło, jak broniono Rzeczpospolitej na Kresach - a co na to mówią dzieje?
Ale ponoć Bona tam osobiście nie była, brodzianie byli, ale wina i miodu nie pili, bo Jasio P. sklepu nie wypatrzył.



Podkamień

Z Krzemieńca wyruszyliśmy do Podkamienia, naszej podolskiej Częstochowy. Podkamień położony jest na południowy-wschód od Brodów. W granicach Rzeczypospolitej znalazł się w XIV wieku. Podkamień nazwę swą wywodzi od olbrzymiej samotnie stojącej skały, wznoszącej się u stóp zespołu klasztornego, a cała góra została nazwana Świętą Górą Różańcową.
Już na przełomie XVI i XVII wieku istniał tu zamek Cetnerów oraz kaplica z cudownym obrazem Matki Boskiej Podkamieńskiej (jest to kopia obrazu Matki Boskiej Śnieżnej, Santa Maria Maggiore), dzięki któremu miejscowość stała się jednym z największych sanktuariów maryjnych na Rusi Czerwonej. Świętym wizerunkiem opiekowali się dominikanie, dla których Baltazar Cetner wybudował w latach 1612-95 ufortyfikowany klasztor, kościół ukończono dopiero w drugiej połowie XVIII wieku. Klasztor i kościół był kilkakrotnie napadany przez Tatarów i całkowicie niszczony, ostatnio w 1519r., latem klasztor i kościół zrównano z ziemią. Pomocy w odbudowie kościoła i klasztoru udzieliła rodzina Sobieskich. Król Jan III odnosił się do tego miejsca z wielkim pietyzmem. Najważniejszą datą w historii Podkamienia jest rok koronacji obrazu Matki Bożej w 1727r. Świątynia ostateczny kształt otrzymała pod koniec XVIIIw., stąd jej styl barokowy. Po rozbiorach Polski dominikanie pozostali w Podkamieniu, ale klasztor pozbawiono majątku. W czasie I wojny światowej uległ on całkowitemu zniszczeniu. Wraz z kościołem spalono bezcenną bibliotekę (5 tysięcy tomów, w tym liczne rękopisy) oraz obrazy Sz. Czechowicza: "Madonna" i "Święta Katarzyna".
Lata międzywojenne były dla Podkamienia okresem stabilizacji i ożywienia działalności kaznodziejskiej i pedagogicznej (szkoła podstawowa). Wybuch II wojny światowej był tragiczny dla klasztoru, mieszkańców Podkamienia, uciekinierów z Wołynia i okolicy. 12 III 1944r. duży oddział UPA wzmocniony siłami "Ukrainische Hilfspolizei" wtargnął podstępnie do klasztoru i wymordował ok. 300 Polaków, łącznie z miasteczkiem zginęło ok. 800-900 osób. Gdy ziemie zagarnął Związek Radziecki dominikanie musieli natychmiast opuścić klasztor, powstała w nim spółdzielnia rzemieślnicza, a później szpital psychiatryczny. Obecnie klasztor został przekazany greko-katolickim mnichom. W podobnym stanie ruiny znajduje się klasztor. Obecny stan kościoła i klasztoru przywołał tragiczne wspomnienia z II wojny światowej - rzeź Polaków. Polski zabytek jest w stanie opuszczenia i całkowitej degradacji. Dookoła czarnoziem leży odłogiem, okolica robi wrażenie wymarłej, drogi są w stanie katastrofalnym, trzęsie i kurzy się za samochodem.

KOMENTARZ BOŻENY PRZYBYLIK



W drugim dniu naszego pobytu na Kresach, po odwiedzeniu Poczajowa i Krzemieńca udajemy się do długo oczekiwanego przez mnie Podkamienia. Tu mieszkali moi dziadkowie ze strony mamy, tu brali ślub moi rodzice, tu wreszcie ja się urodziłam.
Do Podkamienia wjechaliśmy od strony Załoziec. Z okna samochodu dostrzegłam świetlicę "Proswity". Zgodnie z planem Podkamienia, wykonanym z pamięci przez mego wuja - Mariana Kwaśnickiego, naprzeciw niej powinien znajdować się dom moich dziadków - Petroneli i Franciszka Kwaśnickich. Niestety nie zdołałam go wtedy zauważyć. Nasz samochód udał się w stronę klasztoru.
Mając do wyboru - klasztor lub cmentarz - ja z moją siostrą cioteczną Anią Głodek z domu Kwaśnicką wybrałyśmy cmentarz. Mając do dyspozycji zdjęcie i przybliżoną lokalizację, odnalazłyśmy groby naszych pradziadków - Katarzyny i Onufrego Albusiów oraz ich synowej i wnuczki (a mojej chrzestnej matki). Miałyśmy wiele szczęścia, bo cmentarz jest zaniedbany, zarośnięty chwastami, pełen opuszczonych, niszczejących grobów zwieńczonych pięknymi figurami i krzyżami. Cieszyłyśmy się, że mogłyśmy na grobach naszych przodków zapalić lampki przywiezione z Polski i pomodlić się za ich dusze.
Oczekując na naszych podróżników przy przydrożnej kapliczce mogłyśmy z daleka obejrzeć klasztor i Podkamień leżący u jego stóp.
Nazajutrz, w niedzielę, przyjechałyśmy ponownie do Podkamienia. Odwiedziłyśmy po raz drugi naszych bliskich na cmentarzu, a następnie udałyśmy się do klasztoru, bardzo pięknie położonego na wzniesieniu nad Podkamieniem. Zrobił na nas ogromne, ale przygnębiające wrażenie, ponieważ popada w ruinę już właściwie od z górą pół wieku. Być może znajdzie się wreszcie ktoś, kto postara się, aby kiedyś wrócił do dawnej świetności. Bardzo nam się podobał obelisk z figurą Matki Boskiej Różańcowej.
Niestety, nie udało się nam, w odróżnieniu od naszych współtowarzyszy podróży, być we wnętrzu kościoła, gdzie moi rodzice brali ślub w 1936r., a ja b yłam chrzczona w lipcu 1942r.
Ze wzgórza, na którym wznosi się klasztor, rozciąga się widok na Podkamień i na okolicę. Stamtąd też zobaczyłyśmy wielki kamień - miejsce spacerów naszych dziadków, rodziców i ich przyjaciół. Niestety nie zbliżyłyśmy się do niego, żeby go przynajmniej dotknąć. Jednakże robi imponujące wrażenie.
Następnym etapem naszej podróży sentymentalnej był dom naszych dziadków. Z drżeniem serca (czy znajdziemy?) udałyśmy się według planu we wskazane miejsce. Wielka radość - dom stoi. Jest w dobrym stanie - odnowiony, otynkowany. Zmienił użytkownika. Obecnie jest w nim muzeum Tarasa Szewczenki (przed dwudziestu laty był tu sklep żelazny). Mamy nadzieję, że długo jeszcze będzie służył ludziom, mimo że ma już przeszło osiemdziesiąt lat. Niestety, do wnętrza się nie dostałyśmy - muzeum w niedzielę ok. 11.00 było nieczynne.
Niewiele czasu potrzebowałyśmy, żeby odnaleźć opiekunkę grobów naszych przodków - panią Tosię Brzeźniak, która znała Babcię i Mamę oraz Wujków. Pani Tosia jest panią zbliżającą się do dziewięćdziesiątki i niestety nie ma już siły chodzić na oddalony od jej domu cmentarz. Mam nadzieję, że w przyszłym roku znów uda nam się wyprawa do Brodów i wtedy będę mogła wybrać się znów do Podkamienia, ale na nieco dłużej. Będę wtedy mogła nieco lepiej poznać to moje miasteczko, pójść nad Ikwę i do wielkiego kamienia i nieco dłużej podumać w klasztorze.


Późnym popołudniem, po zwiedzeniu smutnego byłego sanktuarium, przyjechaliśmy do Brodów. Po obiedzie ok. 18.30 było spotkanie z polskimi mieszkańcami Brodów. W czasie spotkania rodzina p.p. Olszewskich pięknie grała: p. Olszewska na bandurze, a p. Olszewski na gitarze, a ich synek Julek pięknie śpiewał. Spotkanie odbyło się w serdecznej atmosferze. Poczęstowano wszystkich ciastem i herbatą.
17 września 2006r., była to niedziela, o 9.00 była msza św. Kościół udekorowano biało-czerwonymi kwiatami. Na tej mszy przekazano dary od Koła Przyjaciół Brodów dla kościoła w Brodach, tj. monstrancję, kielich i patenę. .
Księża na nasze ręce przekazali serdeczne podziękowanie za dary Koła Przyjaciół Brodów. Kazanie wygłosił ksiądz Piotr - wikary, związane ono było z naszym pobytem i zaangażowaniem Koła w sprawy kościoła i ludzi z Brodów. Po mszy św. odbyło się przedstawienie religijne w wykonaniu dzieci i młodzieży polskiej.
Na koniec goście z Polski, księża, siostry i niektórzy mieszkańcy Brodów ustawili się do wspólnego zdjęcia na tle budującego się kościoła. Wówczas to nastąpiło oficjalne pożegnanie z księżmi i mieszkańcami Brodów.



KOMENTARZ DANUTY BAZIELICHOWEJ



Po niedzielnej uroczystej mszy świętej zostaliśmy poproszeni do pozostania i od razu rozpoczął się spektakl, który był dla nas wszystkich niespodzianką, a który obejrzeliśmy z zainteresowaniem i niekłamanym wzruszeniem. Wykonawcy to młodzież licealna, lektorka - po maturze. Ci młodzi ludzie, operując oszczędnymi środkami, bez słowa, bez wspierania akcji mimiką, a tylko zmianą pozycji, przedstawili najważniejsze fakty - wydarzenia z życia ojca świętego Jana Pawła II. Można to nazwać krótkim szkicem biograficznym od wczesnej młodości, wstąpienia do seminarium duchownego, święceń kapłańskich, wyboru na papieża, poprzez przeżycie zamachu i przebaczenie zamachowcowi, aż do śmierci. To wszystko na tle doskonale i trafnie wybranych tekstów autorstwa Jana Pawła II, m.in. z encyklik i homilii. Każde wydarzenie zaakcentowane było wpiętym kwiatem do różańca, który trzymała dziewczyna uosabiająca Matkę Bożą. Było to naprawdę piękne i wzruszające do łez widowisko. Podkreślić trzeba, że koncepcja tego występu, dobór tekstów i reżyseria były dziełem lektorki, jak już wspomniano - dziewczyny, która w tym roku zdała maturę.


Jeszcze pozostało nam 3 godziny czasu na zwiedzanie miejsc bliskich sercu, na odwiedzenie krewnych na cmentarzu, lub zwiedzenie zabytków: zamek, muzeum, Rojekówka, budynek Brygady, w której stacjonował gen. W.Anders oraz szkoła, do której się chodziło. Czas szybko mijał. W muzeum historycznym Brodów wśród ekspozycji odkryliśmy artykuł z następującym napisem: "Polski okupacyjny reżim 1920-1939r". Około 15-tej, po pożegnaniu Sióstr Sercanek i niektórych brodzian, wyruszyliśmy w drogę powrotną. Koło Teatru Wielkiego we Lwowie czekała na nas s. Maksymilla, i razem z nią pojechaliśmy na ul. Łyczakowską. W tym dniu zwiedziliśmy jeszcze kościół św. Antoniego i dostaliśmy kwaterę w zaniedbanym, niewykończonym domu.
Nazajutrz, 18 IX 2006r., wyruszyliśmy na zwiedzanie Lwowa, najpierw na cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt. Później, po spotkaniu z siostrami na ul. Piekarskiej, zwiedziliśmy centrum Lwowa: Teatr Wielki, Katedrę Ormiańską i Katedrę Łacińską. Niektórzy z nas zaopatrzyli się w pamiątki kresowe jak drewniane puzderka, serwetki, obrusy i inne drobiazgi - oczywiście na tzw. Krakidałach koło teatru. S. Maksymilla odprowadziła nas w drodze powrotnej do Polski, aż do rogatek Lwowa.



KOMENTARZ DANKI BAZIELICHOWEJ



Wielką korzyścią, bo tak to trzeba określić, z naszego pobytu w Brodach był bezpośredni kontakt, spotkanie z księżmi Anatolem - proboszczem i Piotrem - wikarym, siostrami i parafianami. Pozwoliło to na ocenę tamtejszych warunków życia i pracy. Rozmowy z parafianami, ich wypowiedzi, opinie, ich wdzięczność za pomoc wzruszyły nas, a radość, "że rośnie ich kościół" i nam się udzieliła. Istotnie kościół jest już pod dachem, co cieszy wszystkich, ale jest też powodem zatroskania, bo zdają sobie sprawę, jakich kosztów wymaga wykończenie wnętrza, stolarka, wyposażenie itp.
Tak więc celowe jest wysyłanie ofiar na adres Caritasu w Lubaczowie - na budowę kościoła w Brodach. Potwierdziły to rozmowy z księżmi, którzy dokładają wszelkich starań, żeby jak najszybciej umożliwić ludziom "posiadanie własnego kościoła". Księża są bardzo zapracowani, bo w każdej chwili do dyspozycji parafian, swoją posługą kapłańską obejmują nie tylko Brody, ale też okoliczne miejscowości. Równie ciężko pracują wszystkie trzy siostry, które prowadzą katechizację też nie tylko w Brodach lecz i w okolicy. Opiekują się starymi parafianami zdrowymi i chorymi, wszystkim udzielają pomocy, urządzają święta, spotkania, pogadanki i bardzo bliski kontakt mają też z dziećmi i młodzieżą, starając się sprostać wszystkim potrzebom.
Efekty pracy księży i sióstr uwidoczniają się w serdecznej atmosferze panującej tam, używaniu rodzimego języka i chęci do współpracy.