O LUDWICE Z TYSZKIEWICZÓW ABRAMOWICZOWEJ
(12 II 1878 – 16 X 1963)
Wspomnienie

W Brodach, powiatowym mieście b. woj. tarnopolskiego, położonym ok. 93 km na płn.-wschód od Lwowa, p. Ludwika Abramowiczowa była w dwudziestoleciu międzywojennym osobą powszechnie szanowaną, „panią hrabiną ze Starych Brodów”. Wiele jej zawdzięczam. Była moją matką chrzestną; w kondukcie pogrzebowym ojca (1942) prowadziła mamę, pożyczywszy jej welon; w latach 1942/1943 uczyła mnie angielskiego… Stąd osobisty, a nie ściśle encyklopedyczny charakter tego wspomnienia. 1 Trochę dat trzeba wszakże przytoczyć.
W genealogii Tyszkiewiczów, herbu Leliwa, linii Tyszkiewiczów Kalenickich, hrabiów na Łohojsku i Berdyczowie, odnodze białopolskiej, w 13. pokoleniu – następujący zapis dotyczy ojca p. Ludwiki z Tyszkiewiczów Abramowiczowej:
„Hr. Marcelli, ur. 8 stycznia 1836 […] poślubił dnia 19 marca 1865 r. w Dreźnie Maryą Annę Józefę Krąkowską, herbu Trąby, ur. 8 grudnia 1844 w Tarnówce, w Królestwie Polskim” (Żychliński V, 1883: 362).
Feliks West (1846–1946), zasłużony księgarz i wydawca, wymienił hr. Marcelego Tyszkiewicza wśród znaczniejszych osób z ziemi brodzkiej, które brały czynny udział w powstaniu 1863 r. (West 1934; za: Kościów 1995: 21).
Starsze dzieci Marcelego Tyszkiewicza i Marii z Krąkowskich urodziły się w latach 1865–1875 w Dreźnie. Ludwika była ósmym ich dzieckiem, ur. 12 lutego 1878 r. w Brodach (Żychliński V, 1883: 362).
Z monografii T. Lutmana poświęconej handlowi Brodów wiemy, że w r. 1834 Jan Kazimierz Młodecki kupił od Franciszka Potockiego dobra Brody. Obciążony później długami, pod koniec XIX w. sprzedał większą część kupcom żydowskim, oprócz Starych Brodów i Nowizny, które już należały do Artura Schnella, także z wyłączeniem Grzymałówki (Trzcińskich), Korsowa, Komarówki, Mytnicy (Zarembów) i Jazłowczyka (plebanii rzym.-kat. w Brodach) (Lutman 1937: 150–151).
W Starych Brodach Tyszkiewiczowie zbudowali w połowie XIX w. skromny pałacyk (Kościów 1993: fot. 21) w ogrodzie, na skraju podmokłych łąk. Z całości parceli został wycięty grunt na kaplicę (Kościów, fot. 15) i dom dla Sióstr Służebniczek. Dodajmy, że to nowe, polskie zgromadzenie zakonne, założone w r. 1850 przez Edmunda Bojanowskiego, kierowało siostry do pracy w szpitalach, opieki nad chorymi i wychowania dzieci (Kowalewski 1960). Za naszej pamięci siostry prowadziły tam rodzaj przedszkola. Zwane potocznie „ochronką”, działało do przymusowej likwidacji w jesieni 1939 r.
Ludwika Tyszkiewiczówna otrzymała z pewnością staranne wykształcenie domowe. Z wczesnej młodości sama wspominała klasztor SS. Niepokalanek, zgromadzenia założonego przez matkę Marcelinę Darowską w połowie XIX w. w Rzymie i przeniesionego w r. 1863 do Jazłowca (w archidiec. lwowskiej). Zadaniem niepokalanek było „wychowanie i kształcenie dziewcząt w tym kierunku, żeby mogły spełniać w duchu chrześcijańskim swoje powołanie rodzinne i społeczne” (Fros 2000: 83). Napływ kandydatek spowodował otwarcie, po Jazłowcu, dalszych placówek w Galicji: w Jarosławiu (1875), Niżniowie (1883) i Nowym Sączu (1897). Plany Ludwiki Tyszkiewiczówny pozostania w klasztorze (jazłowieckim?) jako s. Olgierda przekreślił ślub z Lucjanem Burczak-Abramowiczem. Młodzi państwo wyjechali na Kijowszczyznę, do Buków, posiadłości Abramowiczów.
O Bukach, w 1. połowie XIX w. należących do rodziny Abramowiczów, pisał szeroko, z uwzględnieniem historii i śladów archeologicznych, Edward Rulikowski w r. 1880, kiedy należały do Zofii Abramowiczowej. Dobra liczyły wówczas 2.000 dziesięcin (tj. 2.180 ha) ziemi „dosyć urodzajnej; we wsi Buki nad Rastawicą w pow. skwirskim, była cerkiew i 629 prawosławnych mieszkańców” (SG I, 1880: 458–460). O mniej więcej 20 latach przed I wojną światową, spędzonych przez pp. Abramowiczów w Bukach nie wiem niczego. Z pewnością utrzymywali kontakty z okolicznym polskim ziemiaństwem i kijowską Polonią.
W opowieściach mojej śp. matki o czasach I wojny pojawia się najpierw Kijów, a potem Buki. Wojska rosyjskie szybko przekroczyły granicę z Austrią i w sierpniu 1914 r. opanowały Brody. Jako zakładników niezwłocznie aresztowano i wywieziono do Kijowa ks. kanonika Kozaczewskiego, właściciela tartaków p. Schnella, dyrektora szpitala (a prywatnie teścia dwu austriackich pułkowników) dra St. Sołtysika. W Kijowie zezwolono im zamieszkać u polskich rodzin, z obowiązkiem cotygodniowego zgłaszania się na policji. Dr Sołtysik usilnie prosił moją matkę, wcześniej opiekunkę jego zmarłej żony, o przyjazd do Kijowa, aby pomóc p. Kotowiczowej, u której (z p. Schnellem) zamieszkali. Zdołała to uczynić, zanim Austriacy odbili Brody (lipiec 1915). Wybuch rewolucji lutowej 1917 r. uwolnił zakładników od policyjnego nadzoru; nie był jednak możliwy ani powrót do Brodów, ani pozostawanie w ogarniętym zamieszkami Kijowie. Dr Sołtysik i p. Schnell schronienie znaleźli w Bukach u pp. Abramowiczów, gdzie chyba dwór pełen był wygnańców. Szczególnie groźnie stało się po rewolucji październikowej, kiedy chłopstwo rzuciło się do rabunku i niszczenia dworów. Abramowiczowie byli widocznie szanowani i lubiani na wsi; z tej strony nic im nie groziło. Z obawy przed bandami dezerterów panowie siadali ze strzelbami do stołu…
Kiedy i jaką drogą dobrnęli pp. Abramowiczowie do pałacyku w Brodach? Czy przejściowe zajęcie Kijowa przez Piłsudskiego umożliwiło ucieczkę tamtejszym Polakom? Chyba nie do Brodów, wkrótce (26 lipca 1920) opanowanych przez konną armię Budionnego. Bolszewicy zostali wyparci z Brodów 18 września 1920 r. i „ten dzień Polacy uważali za datę oswobodzenia miasta i całej ziemi brodzkiej” (Kościów 2007: 45).
Z dalszych niepełnych 20-u lat przed II wojną światową niewiele posiadam udokumentowanych relacji, dotyczących p. Abramowiczowej. W foliałach pieczołowicie gromadzonych i porządkowanych przez p. Krystynę Popiel-Milerską, prezeskę katowicko-krakowskiego oddziału Koła Brodzian, znajduje się (z albumu p. Zofii Konrad) zbiorowe zdjęcie dzieci z Ochronki SS. Służebniczek na Starych Brodach, zrobione „po imieninach p. hrabiny Ludwiki Abramowiczowej (r. 1932?)”. Pani Z. Konrad rozpoznała na nim przy p. Abramowiczowej ks. H. Kozaczewskiego, s. Celestynę, Krystynę i Beatę Horodyskie, zaś z dzieci – Mariana Konrada, Marysię Szmid, Marysię Gratównę (i siebie). Mogę dodać, z rzędu p. Abramowiczowej panie Zofię Pomiankowską i Wandę Sołtysik. Dzieci jest przeszło 50, stoi też parę matek (czy pomocnic ochronki).
Ze słyszenia lub późniejszych rozmów z p. Abramowiczową i różnymi osobami wiem, że była miłośniczką kina, bridża, radia. Po latach z uśmiechem wspominała, jak – przyszedłszy raz jako jedyny widz, była pewna, że filmu nie będzie. Lecz właściciel kina zdecydował: „Jak pani hrabina jest, to gramy!” Słyszałam, że z zapałem grała w bridża (wg p. Pomiankowskiej z niewielkim powodzeniem). Że pałac w lecie pełen był gości – z licznej rodziny wspominano Jej szwagra szarmanckiego i beztroskiego majora Joszkę (Józefa) Weissa i jego dwie córki, bratową, rodowitą Angielkę z małpą, która wszystkich gryzła ku zachwytowi jej właścicielki…
Sama zachowałam z końca 30-ych lat luźne „obrazki”. Przebiegając ulicą (może w drodze na Lipki do wujostwa Dolińskich) widzę przez ogrodzenie p. Abramowiczową w długim, z rękawami, białym fartuchu: przycina róże na klombie przed domem.
Niedziela. Parami, w mundurkach stoi w środku kościelnej nawy całe nasze gimnazjum. Już po kazaniu. Wzdłuż ławek przeciska się, z zapaloną świecą w ręku, w granatowym kostiumiku drobna blondynka: p. pułkownikowa Pomiankowska. Toruje drogę wysokiej, sunącej z poważną uwagą, w czarnym wdowim stroju, pani hrabinie z tacą. To w 1. niedzielę miesiąca zbiórka na dobroczynne cele Stowarzyszenia pań im. św. Wincentego a Paulo.
Idąc do gimnazjum wzdłuż kościelnego muru, wstępuję do otwartego w powszedni dzień kościoła. W lewej nawie niepozorne drzwi do świeżo urządzonej kaplicy św. Tereski. Wewnątrz parę ławek, w ołtarzu obraz stojącej młodej zakonnicy. W rękach trzyma drewniany krzyż i pęk róż – róże się osypują, lecą płatki. Malowała go p. Abramowiczowa, podobnie jak kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej2.
Czasów przedwojennych dotyczy, przekazane mi listownie wspomnienie błp. dr Beli Adler. Dom pp. Adlerów stał naprzeciw pałacu, po drugiej stronie ulicy. Któregoś roku zachorowała ciężko matka p. Beli „i wtedy pani hrabina przyniosła jej koszyczek truskawek ze swego ogrodu. Starej, chorej Żydówce”.
Po wejściu „sowietów” 21 września 1939 r. (Kościów 2007: 56) zaczęły się aresztowania, a następnie wywózki na Sybir. P. Abramowiczowej jakoś nie ośmielono się tknąć, tylko w połowie „pałacu” zamieszkali oficerowie sowieccy. P. Pomiankowska z pasierbami została w kwietniu 1940 r. wywieziona do Kazachstanu (męża, emerytowanego pułkownika aresztowano w jesieni 1939). Z jej relacji wiem, że do stojącego jeszcze na stacji towarowego wagonu posłała p. Abramowiczowa płócienny woreczek z kaszą. Wewnątrz kaszy były karty do bridża! Ponoć zebrała się czwórka; „Zońcia” mówiła o długiej drodze z młodzieńczą wesołością (z samego Kazachstanu już były inne opowieści: „Domin zabłądził w buranie”, „Stachusiowi groziła śmierć, bo poganiając woły, wybił jednemu oko”).
Zaprowadzając komunistyczny ład, wypędzono SS. Służebniczki i zlikwidowano prowadzone przez nie przedszkole na Starych Brodach. Jedną z dziewcząt, ok. 20-letnią Helenę Sawko, garbuskę, analfabetkę, zatrudnioną w kuchni, przygarnęła p. Abramowiczowa. Hela towarzyszyła jej odtąd zawsze i wszędzie, wierna i kochająca.
Porażający sukces armii niemieckiej w ataku na ZSRR (22 czerwca 1941) przyniósł nowe, inne okrucieństwa. W Brodach, zajętych już w nocy z 28 na 29 czerwca (Kościów 2007: 56), jak pisze ówczesny wikary, ks. Andrzej Bardecki „Nikt z nas nie wiedział, że w Polsce istnieje akcja Holocaustu. Rzecz to zupełnie nie do wiary, ale naprawdę nikt – przynajmniej z naszego kręgu – o tym nie wiedział. […]. Żydzi w Brodach też o żadnym Holocauście nie wiedzieli” (Bardecki 1995; w: Kościów 2007: 121–122). Wprawdzie niezwłocznie rozstrzelano wybrane osoby z inteligencji żydowskiej, w grudniu 1942 r. powstało getto, pracujący poza gettem nosili opaski, ale transportów do obozu (jeszcze) nie było. „Akcje likwidacyjne przeprowadzono w getcie 31 marca i 4, 10 oraz 13 maja 1943 roku. 21 maja 1943 r. ostatecznie wymordowano w getcie kobiety, dzieci i starców, a resztę wywieziono” (Krugłow 1989; w: Kościów 2007: 58).
Jakoś pod koniec maja przyszła do nas, na Folwarki Wielkie, Hela Sawko z około 12-letnią dziewczynką, porozmawiała z mamą i poszła. Dziewczynka, Irka R., została. Była bardzo ułożona i cicha, młodsza parę lat ode mnie, chętnie wykonywała różne domowe zajęcia, kiedyś mełłyśmy na żarnach, we dwie było lżej… Czasem wpadali tamtejsi ludzie, Ukraińcy, mamę szanowali, radziła im w kłopotach zdrowotnych, mierzyła gorączkę, stawiała bańki. Oczywiście, pytali, zobaczywszy Irkę, kto to? Mama mówiła, że jej siostrzenica z Podhorzec. Rzeczywiście, była jak Władka szatynką i miała troszkę śniadą cerę. Aż kiedyś, po miesiącu mniej więcej, weszła Kaśka, służąca u sąsiedniego bogatego gospodarza. Załatwiła i poszła. Ale niedługo wróciła, że chce jeszcze z mamą na osobności porozmawiać. Mama mi powtórzyła: „Wy howoryte, pani, szczo to waszoji sestry doczka? Ja jeji znaju, ce toho adwokata […] detyna!” (Kaśka od dawna chciała rozwieść gospodarza z żoną, radziła się adwokatów). Mama stanowczo odparła, że owszem, może podobna, ale itd. Tego samego dnia poszły z Irką, na skróty, polną drogą, do p. Abramowiczowej. Kaśka mogła władzy słowo powiedzieć, ale nie powiedziała.
Historia Irki była taka. W dniu likwidacji getta, rodzice dali jedynej córeczce zawiniątko i nakazali: „Idź do pani hrabiny, już, zaraz, nie idź ulicą, ale łąkami, przez mokradła, wejdź od tyłu do pałacu i powiedz samej pani hrabinie, że cię posyłamy”. P. Abramowiczowa natychmiast postarała się u ks. dziekana E. Kobierzyckiego o metrykę chrztu na zmienione imię i nazwisko, pomyślała, że na Folwarkach będzie bezpiecznie. Po powrocie Irki porozumiała się z Siostrami Niepokalankami (w Jazłowcu?). Te ją przyjęły i przechowały do końca wojny. Po wojnie i repatriacji wróciła (z Wałbrzycha?) do p. Abramowiczowej w Opolu i (chyba do studiów medycznych) u niej (ku zazdrości Heli) razem z innymi podopiecznymi zamieszkała. Była na pogrzebie p. Abramowiczowej w Nałęczowie, w r. 1963.
Rok 1941 okazał się tragiczny także dla rodziny Tyszkiewiczów. Dopiero teraz, z Internetu3, dowiedziałam się, że jednocześnie, 12 lipca 1941 r. w Brześciu nad Bugiem zmarli: wiekowa matka p. Abramowiczowej i jej najstarszy brat (http://www.genealogiapolska.pl). To nie mógł być przypadek…
Wśród wspomnianych wyżej, zebranych przez p. Krystynę Milerską materiałów, znajduje się list p. Konstantego Letyńskiego z wiadomością, że za okupacji niemieckiej działał legalnie w Brodach Polski Komitet Opiekuńczy. Zakładnikami byli – pisze p. Letyński – hr. Abramowiczowa, dr med. Zawadzki i ks. proboszcz Kobierzycki.
Tylko dzięki p. Abramowiczowej przeżyłyśmy wczesną wiosną 1944 r. frontowe walki Armii Czerwonej z Niemcami. „W dniach 22–23 marca 1944 r. armia sowiecka podeszła pod Brody i opanowała Folwarki Małe oraz Wielkie. Wkrótce jednak Niemcy odbili je i przystąpili do obrony swoich pozycji, a jednocześnie zarządzili masową ewakuację ludności cywilnej. Na przełomie marca i kwietnia Brody opuścili wszyscy Polacy i Ukraińcy, przy czym część Polaków wywieziono do Niemiec dwoma transportami” (Kościów 2007: 58).
Na wezwanie do ewakuacji mama uznała, że najbezpieczniej będzie w Podhorcach (miejscu jej urodzenia). Ruszyłyśmy 23 marca po południu, w śnieżnej słocie, grzmotach i świstach, razem z sąsiadami (i Kaśką). Mama (o sztywnej nodze) i tobołem na plecach, ja pchająca ciężkie taczki, wkrótce zostałyśmy w tyle. Na skrzyżowaniu polnej drogi z ulicą Starych Brodów, u Mikołajewiczów, na pytanie, gdzie by tu przenocować, dowiedziałyśmy się: „Pani hrabina została”. Tę noc wspominam jak pobyt w raju: można się było czegoś ciepłego napić, umyć, przespać w cieple. I pozostać! A mama wróciła od razu do domu, przynieść coś do jedzenia. Tak krążyła 3 dni, do spalenia Folwarek. W piwnicach pałacu zgromadziło się ok. 150 ludzi, nawet z Wołynia. W następnym tygodniu wpadli Niemcy, kazali się wszystkim wynosić, jednak ok. 40 osób zostawili. Ostatecznie udało się p. Abramowiczowej uzyskać pozwolenie pozostania z ponad 20 kobietami. Były to (odpisuję z notatek) panie: Steinsberg, Lewicka, Wanda Sołtysik, dwie Hele, Schwarzowa z Alą, 2 Rokosz, 3 Dziubińskie(?), Szczedrykowa, Temechowa, Bednarczukowa, Hordijowa, Kinga Wójcik, Kulczycka z Justyną, Orłowska ze Stasiem, my dwie. Spało się w głębokich pałacowych piwnicach, wysokich. Okna od kul chronione materacami, słychać było armaty, karabiny maszynowe, wybuchy pocisków (na szczęście nie było bomb i pałac nie runął). P. Abramowiczowa odmawiała z nami różaniec, drogę krzyżową4, psalm Kto się w opiekę.
Ostatniego dnia kwietnia Niemcy zabrali nas wszystkich, z tobołami, ciężarówką do obozu na ul. Janowskiej we Lwowie. Z Jaryczowa zobaczyliśmy nocą łunę na niebie. Ciężarówka się zatrzymała. Lwów właśnie bombardowali sowieci (na cześć 1 Maja?). Niemcom zrzedły miny, przyjęli spirytus i zapytali, gdzie nas wysadzić we Lwowie. P. Abramowiczowa podała adres znajomej (przez p. Chojecką) parafii Marii Magdaleny (ul. Leona Sapiehy 10). Tam, już w dzień, 2 maja stanęliśmy. Rzucili się lwowiacy pomagać w wyładunku. Niestety, znalazł się złodziej, ukradł małą fibrową walizeczkę, własność p. Abramowiczowej. Wielka to była przykrość – przepadły pamiątki, rodzinne fotografie. Jakiś czas koczowałyśmy w sali parafialnej; proboszcz ks. Kłos podczas alarmu przeciwlotniczego wołał: „Brody, do schronu!” Ostatecznie, p. Abramowiczowa z kilkoma osobami: swoją siostrą Józefą (Suzą) Cielecką, która musiała uciekać z Byczkowiec k. Czortkowa, paniami Emmą Steinsberg, Wandą Sołtysik, Kulczycką z wierną Justyną, Helą Sawko i z nami wprowadziła się do opuszczonego, umeblowanego mieszkania przy ul. Zachariewicza 3, naprzeciw Politechniki. Stamtąd, w 2. połowie czerwca 1944 pojechałam z p. Cielecką do jej córki, do Oblęgorka, gdzie wkrótce przybyła też moja mama. W lipcu Armia Czerwona zajęła Lwów.
Wojna skończyła się dopiero 8 maja 1945 r. I znów od p. Pomiankowskiej (która do Lwowa i Brodów uciekła z Syberii), wiem o tragicznych rozmowach po wezwaniu przez nowe władze i PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny) do wyjazdu Polaków na tzw. Ziemie Odzyskane. Jechać, czy pozostać we Lwowie? P. Abramowiczowa była gorąco, całym sercem za pozostaniem. Pomiankowska – równie silnie (po doświadczeniach syberyjskich) za wyjazdem. W końcu wszystkie starsze panie, ostatnim pociągiem pojechały do Opola, gdzie już było sporo brodzian. Władze miejskie chciały willę na Pstrowskiego 3 przekazać p. Abramowiczowej jako rekompensatę za posiadłość na Starych Brodach. Nie przyjęła. Bez środków do życia, z gromadką staruszek („Zońcia” udała się do matki w Ołomuńcu), znalazła pracę nauczycielki angielskiego w liceum hotelarskim. Myśląc o honorarium przetłumaczyła angielską powieść Hichensa (?), The Smell of Sarnia (?) o mandaryńskich Indiach XIX w. (ale któż by to wtedy wydał?). Helę posłała na przyśpieszony kurs szkoły podstawowej; ze świadectwem jej ukończenia dostała pracę laborantki w aptece.
Korzystając z prawa, które wypłacało emeryturę po 5-u latach pracy, przy odpowiednim wieku, p. Abramowiczowa przeszła na emeryturę. Pod koniec 50-ych lat odwiedziła nas w Krakowie. Miała tu dalszą rodzinę i przyjaciół sprzed I wojny. Bardzo chciała odpocząć, na stałe, w tym mieście. Pewnie doszłoby to do skutku, lecz chciała przyjechać nie tylko sama… W końcu spędziła ostatnie lata u rodziny męża, śp. Lucjana Burczak-Abramowicza w Nałęczowie. Kazała się pochować – wiem od Heli – w habicie III Zakonu św. Franciszka. Umierając, przytomnie, 16 października 1963 r., przygarnęła do siebie wierną Helę.
O grób p. Abramowiczowej na cmentarzu w Nałęczowie, po śmierci Heli zaczęło dbać Koło Brodzian, jeszcze pod przewodnictwem dr St. Valis-Schyleny. Odnalazła go uczennica p. Abramowiczowej z Opola, dr Maria Piątkiewicz-Dereniowa, 2° v. Łęska, która przysłała mi fotografię. Z tym zdjęciem także p. Bela Adler trafiła przed laty i mogła na płycie kwiaty położyć.



Maria Karpluk

Kraków, październik 2010


Źródła

Brodzkie Zeszyty Biograficzne,
wyd. Koło Przyjaciół Brodów w Wiśle, nr 1–4, Wisła 2002– –2006.
Czawaga Konstanty, Wysoka cena skały wiary, (w:) Kurier Galicyjski, Stanisławów–Lwów, nr 10 (110), 28 maja–14 czerwca 2010, s. 10.
Fros Henryk SJ, Sowa Franciszek, Księga imion i świętych, t. 4 (M–P), Kraków 2000. Jednodniówka wydana z okazji XV-tej rocznicy niepodległości Ziemi Brodzkiej (…), red. A. Oliwa, Brody 1934 (za: Kościów 1995 i 2007).
Karpacka-Nasiek Joanna, Moje Kresy dawniej i dziś, Gliwice 2008.
Kościów Zbigniew, Brody. Przypomnienie kresowego miasta, Opole 1993; wyd. 2. poszerzone, Wisła 2007.
Motywy brodzkie. Wspomnienia, przyczynki historyczne, szkice biograficzne, Opole 1995.
Kowalewski Marian ks., Mały słownik teologiczny, Poznań–Warszawa 1960.
Krugłow Aleksander, Deportacja ludności żydowskiej z dystryktu Galicja do obozu zagłady w Bełżcu w 1942 r., (w:) Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, nr 3, 1989.
Lutman Tadeusz, Studia nad dziejami handlu Brodów w latach 1778–1880, Lwów 1937.
SG – Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, red. F. Sulimierski, B. Chlebowski, W. Walewski, t. I–XV/2, Warszawa 1880–1904.
West Feliks, W Brodach po powstaniu, (w:) Wspomnienia z lat dawniejszych z terenu ziemi brodzkiej; przedruk: Kościów 1995, s. 17–22 i 2007, s. 158–162 oraz Brodzkie Zeszyty 2, 2003, s. 34–38.
Żychliński Teodor, Złota księga szlachty polskiej, rocznik V, Poznań 1883.


1Krótkie, z ankiet Piotra Sirki, ukazało się w 1. tomiku Zeszytów (Brodzkie Zeszyty 1, 2002: 13).
2Przywieziona przez brodzian do Opola jest tam dotąd, otoczona kultem jako Madonna Brodzka, w kościele „Na Górce”. Jej z kolei kopię (ufundowaną przez dr Stanisławę Valis-Schyleny, prezeskę Koła Brodzian) przeznaczoną dla planowanego kościoła w Brodach, poświęcił Jan Paweł II (Skoczów, 22 maja 1995). Kościół zbudowano, konsekrował go ks. arcybiskup Mokrzycki (również 22 V 2010); zebrani przyjezdni i miejscowi brodzianie odśpiewali pieśń Matko Najświętsza z kościoła brodzkiego, Uproś nam łaski u Syna Twojego, ułożoną w 1995 r. przez Stanisławę i Piotra Sirków, śpiewaną na corocznych Zjazdach Koła w Wiśle (Brodzkie Zeszyty 1, 2002: 13; Karpacka-Nasiek 2007: 30; Kościów 2007: 60, 176; Czawaga 2010: 10).
3 Zajrzał tam, pomagający mi w nowoczesnej komunikacji, p. mgr Mariusz Frodyma.
4Odpisałam ją potem (we Lwowie, 9 IV 1944) z książeczki do nabożeństwa p. Abramowiczowej Pod Twoją obronę, ks. Komusiewicza (?). Nie odnotowałam roku ani miejsca wydania. Tekst jest niezwykle lakoniczny a przejmujący, po jednym rytmicznym zdaniu dla każdej z XIV stacji. Np. dla stacji VIII: „O Jezu, który w Swej miłości pocieszyłeś niewiasty płaczące, pociesz i wspomóż mych przyjaciół i mych wrogów w każdym smutnym ich położeniu”.